Mroźny listopadowy poranek. Silny holenderski wiatr pędzie przez pogrążone w porannej szarości ulice miasta, wyciskając łzy z oczu i przyprawiając nasze policzki o rumieńce. Droga do pracy staje się coraz bardziej uciążliwa wraz z nadejściem zimowej aury. Lecz Holendrzy zapobiegawczo stworzyli tradycję, która skutecznie napełnia nas ciepłem i radością w takich momentach. Gdy nagle do naszego zmarzniętego nosa przedostaje się słodki zapach pieczywa i wanilii, a oczom ukazuje się niewielki straganik na kółkach, darzący nas ciepłem i jasnym światłem w tej porannej szarudze. To właśnie tam możemy nabyć tradycyjne Oliebole – rodzaj świątecznego pączka, na zawsze kojarzący się holendrom ze świątecznym okresem. I gdy już łapczywie zaczniemy pochłaniać słodkie, puszyste kulki wypełnione rodzynkami bądź czekoladą, warto zastanowić się nad historią tego jakże potrzebnego elementu świąt w Niderlandach.
Oliebole (nl. Oliebollen) to tradycyjne smakołyki sprzedawane w Belgii i w Holandii przez cały rok, lecz zazwyczaj kojarzone z okresem świątecznym. Dwa miesiące przed bożym narodzeniem na ulicach holenderskich miast pojawiają się niewielkie stragany, oferujące łakocie spragnionym ciepła i słodyczy. To właśnie w takich miejscach można doświadczyć smaku, który dla setek tysięcy holendrów kojarzy się z bożym narodzeniem i dzieciństwem. Oliebole wykonuje się w podobny sposób do naszych rodzimych pączków – niewielkie kawałki ciasta drożdżowego wypełnia się rodzynkami, kawałkami jabłek bądź jakimkolwiek innym nadzieniem i smaży się w gorącym tłuszczu, by następnie posypać gotowy przysmak pudrem bądź udekorować lukrem. Świeżo wysmażone oliebole są przyjemnie ciepłe i słodkie, ogrzewając nasze dłonie oraz wnętrza brzuchów. Poza byciem przypadkową przekąską idealnie nadają się na niedzielne popołudnia z rodziną bądź jako element lunchu w pracy czy w szkole.
Oliebole posiadają całkiem długą tradycje – podania z dawnych czasów określają te łakocie jako specjalne danie posiadające iście mistyczne moce. Wierzy się, że oliebole były znane już plemionom germańskim zamieszkującym tereny dzisiejszej Holandii i Belgii, a smakołyk ów służył im w trakcie trwania święta Jul (26 grudnia – 6 stycznia) jako amulet ochronny przeciwko bogini Perchty oraz innych złych duchów szwendających się po ziemi. Plemiona te wierzyły, że spożycie smacznego oliebola broni łakomczucha przed zabójczym ciosem złowrogiej Perchty, gdyż ciało owego szczęśliwca nabierało oleistej śliskości – podobnej do tej typowej dla olieboli. Tak więc zjedzenie świątecznego pączka broni nas przed nieuchronną śmiercią z rąk szalonej pradawnej bogini – jest to najlepszy chwyt marketingowy wśród producentów łakoci.
Choć oliebole były znane wśród przodków dzisiejszych Holendrów przez długi, długi czas, sam przepis przygotowania tych ciepłych kulek po raz pierwszy pojawił się na kartach holenderskiej książki kuchennej De verstandige kock (pl. „Zaradny kucharz”) w 1667 roku. Od tamtego czasu oliebol jest wpisany nieformalnie jako część bożonarodzeniowej tradycji, lecz także jako smaczny przysmak w trakcie całego roku. Holendrzy bardzo cenią sobie swoje oliebole, na tyle mocno, by smakołyk ten wzbudzał czasami niesłychane wręcz emocje. W roku 1993 holenderska gazeta „Algemeen Dagblad” rozpoczęła coroczny konkurs, w którym kucharze i piekarnie z całego kraju mogły pochwalić się własnymi wariacjami na temat olieboli. Konkurs ten odbywa się pod koniec każdego roku i ciekawostką jest, iż jeden z jego uczestników – Richard Visser – zwyciężył w tym konkursie już 9-krotnie, co czyni go rekordowym i najlepszym kucharzem olieboli.
Choć dla nas święta bardziej kojarzą się z zapachem pieczonego piernika, tu, w centrum Europy to słodki zapach olieboli wprawia ludzi w świąteczny nastrój. Zapach ten roznosi przez ciasne uliczki Amsterdamu, przez modernistyczne centrum Rotterdamu, aż do molo w Hadze. Każdy zajada słodkie i ciepłe bułeczki, walcząc tym samym z nadchodzącym mrozem i ponurą atmosferą. Więc jeżeli zdarzają się wam wieczory, gdy mrok zalega na zewnątrz, a uliczne latarnie migoczą opatulone gęstą mgłą, warto zaopatrzyć się w kilka olieboli, usiąść na wygodnym fotelu i pochłonąć kilka puszystych kulek, popijając granym winem. Sprawi to, że nie tylko poczujecie nadchodzący wielkimi krokami świąteczny czas, lecz także ochronicie swoje ciało przed morderczym ciosem nienawistnej Perchty, a jak wiadomo – starożytnym bóstwom lepiej nie wchodzić w drogę.