Ostatnimi czasy, ile razy włączam telewizor, tyle razy wpadam na reklamę nieznanej mi do niedawna „apki”, o której będzie poniżej. Platforma ta zachęca do sprzedawania nienoszonych już przez nas, a jeszcze dobrych ubrań, lansując przy tym program przyjazny zarówno środowisku naturalnemu jak i naszej kieszeni.
Wszystkich ogólnych informacji można zaczerpnąć na stronie internetowej https://www.vinted.pl/how_it_works, ja natomiast postaram się z wami podzielić moim skromnym doświadczeniem w tej branży (tym razem „młodzieżowo” będę pisać).
Ale zacznijmy od początku. Vinted powstał w 2008 roku na Litwie, w celu umożliwienia kobietom dzielenia się odzieżą (potrzeba – matką wynalazku). Dwa lata później był już obecny na rynku niemieckim, zaś aktualnie operuje na terenie jedenastu krajów, w tym Belgii i Polski.
Na Vinted można kupować, sprzedawać czy się wymieniać (zarówno artykułami jak i swoim doświadczeniem na forum). Przedmioty dopuszczalne do handlu to nie tylko odzież, obuwie i akcesoria, ale również niektóre sprzęty domowe oraz książki.
Od czego zacząć? Od zrobienia porządków w domu i przesegregowania rzeczy: to na śmietnik, to do pojemnika dla potrzebujących, to zaś jeszcze ładne, ale już mi nie pasuje, bo przytyłam dziesięć kilo – spróbujemy sprzedać!
Krok następny: szykujemy kartony i inne opakowania, w które towar można by włożyć. Niechlujna paczka może klienta równie mocno rozczarować jak niezgodny z opisem artykuł. Nie zapominajmy również, że na wysłanie owocu naszej sprzedaży mamy mniej niż pięć dni, po czym kupujący może transakcję zanulować (ważna jest data nadania przesyłki).
Dopiero mając starannie wybrany towar oraz odpowiednio dobrane pudełka, instalujemy aplikację na smartfonie. Można to zrobić również na komputerze czy laptopie i później przerzucać fotografie, ale zabiera to strasznie dużo czasu (wiem, bo sama się z tym cholernie namęczyłam).
Robiąc zdjęcia, należy wybrać schludne miejsce i dobre oświetlenie. Możemy fotografować rzeczy „luzem” albo na sobie. Potencjalny klient może też zechcieć wizualizować bluzkę na żywej kobiecie, a nie na wieszaku. Mnie dwa razy o to poproszono o pozowanie: raz odmówiłam, bo po prostu kiecka na mnie była za ciasna. Drugi razy założyłam kozaczki i sprzedałam je dwie minuty później. Można zamieścić do pięciu fotek – im więcej tym lepiej.
W momencie, w którym klient zapłaci za artykuł, dostajemy mailowo etykietkę do naklejenia na przesyłkę. Nie dopłacamy grosza do imprezy, tylko przy opisie artykułu podajemy wagę paczki, zaś koszty całości ponosi kupujący. Uwaga! Należy artykuł zważyć, gdyż, jak to mawiają, „na oko to chłop w szpitalu umarł”, zaś koszt ewentualnej nadwagi przypada nam.
Możemy wyekspediować towar bądź pocztą (ceny belgijskiej są po prostu zabójcze) bądź w sieci Mondial Relay, która jest obecna mniej więcej wszędzie (patrz: www.mondialrelay.be). Osobiście jestem zachwycona sprawnością funkcjonowania drugiej opcji: stawiamy się z paczuszką w punkcie MR, ekspednient(ka) skanuje kod paskowy etykietki, my dostajemy dowód nadania zaś odbiorca zostaje natychmiast poinformowany, że „paczka poszła”.
A gdzie są nasze „piniądze”? Po dobiciu transakcji, klient wpłaca sumę za artykuł, wysyłkę oraz za ochronę konsumenta (5% wartości + 0,70 euro) na konto Vinted. Kwota jest zablokowana do momentu, kiedy otrzyma on paczkę i potwierdzi, że wszystko jest zgodne z opisem. W chwili, kiedy naciśnie on na przycisk OK, pieniążki zostają przelane na nasze konto PayPal. Uważam, że jest to świetny system, który zapobiega tak zwanemu „robieniu szwindli”.
Ludzie się pytają czy tego typu zakupy są bezpieczne. Moim zdaniem tak, i to w pewnych wypadkach ze szkodą dla sprzedającego, gdyż klienci też mogą być nieuczciwi, czego doświadczyłam na własnej skórze.
Otóż jako nowicjuszka „wystawiłam” dyktafon cyfrowy, za cenę 5 euro. Kupiony ponad 10 lat temu za 49,98 euro, posłużył mi tylko raz do zrobienia jakiegoś wywiadu. Następnie zapakowałam go do oryginalnego opakowania z oryginalnymi, nigdy nieużywanymi, akcesoriami.
Po pięciu minutach od wyświetlenia się zdjęć w Internecie, zgłosił się do mnie jakiś Francuz proponując mi 3 euro. Zgodziłam się na 4, czyli na sumę zupełnie symboliczną.
Po otrzymaniu przesyłki, wyżej wymieniony gość napisał mi, że owszem dyktafon działa, ale jeden z kabli (nowy!) - nie, „znaczy się artykuł nie jest zgodny z opisem” …
Przeprosiłam człowieka i powiedziałam, żeby sobie przedmiot zachował, gdyż obawiałam się, że wystawi mi złą opinię co w tej społeczności bardzo się liczy. „Gostkowi” tymczasem Vinted zwrócił pieniążki ja zaś będę miała nauczkę…
Aktualnie, mając już wypracowaną reputację, zaproponowałabym za ten sam przedmiot 15 euro, sprzedałabym go za 10, a niezadowolonego nabywcę poprosiłabym o zwrot „wadliwego” towaru (na jego własny koszt zresztą).
Czy potencjalny nabywca może negocjować ceny? Ano może. Nie wolno mu jednak zaproponować zniżki przekraczającej 40% wartości przedmiotu. Sprzedawca się zgodzi albo nie. Ale jak to mawiają „kupić - nie kupić, potargować warto”. Aplikacja jest pod tym względem doskonała dla ludzi nieśmiałych, gdyż wpisujemy proponowaną cenę w odpowiednie pole zaś adresat otrzymuje automatyczną wiadomość typu: „Cześć! Jestem [pseudo]. Czy sprzedasz mi to za [tyle]”. W najgorszym wypadku nam odmowi, w lepszym spuści trochę z tonu.
Uwaga: nie cieszcie się zbytnio, jeśli ktoś „lajkuje” wasz przedmiot! Jeżeli coś mi się rzeczywiście podoba to kupuję od razu – bez zastanowienia. Lajki są wydawane przez osobników niezdecydowanych.
Inna rzecz: jeśli wskutek negocjacji zniżyliście cenę, nie oznacza to, że klient wasz artykuł kupi. Sam Vinted przestrzega przed tym, wysyłając automatyczną wiadomość: „poczekaj aż [ten tego] ureguluje należność”. Ja nie poczekałam i zarezerwowałam kobicie ubrania (tj. były one niewidoczne dla innych) a po owej pani słuch po prostu zaginął…
Ostatnie pytanie-odpowiedź: czy te usługi są bezpłatne? Zasadniczo tak. Jeżeli jednak chcemy, aby nasz „butik” pojawił się „w witrynie”, czyli był lepiej widoczny dla większej ilości osób, musimy zapłacić 6,95 euro za tydzień. Próbowałam, ale oprócz licznych lajków nic mi to nie przyniosło.
Inną płatną opcją jest „podbijanie” (boost) indywidualnego przedmiotu co kosztuje 1,95 euro tygodniowo. W praktyce polega to na tym, że wasz artykuł będzie promowany na stronie głównej katalogu i zobaczy go właściwy krąg odbiorców. Jest to interesujące w wypadku droższych rzeczy. Próbowałam i już po jednym dniu sprzedałam (piękne) buty za 25 euro.
Czy warto się zarejestrować na Vinted? W moim wypadku tak, ponieważ posiadam wiele niepotrzebnych ciuchów oraz innych klamotów w doskonałym stanie, których chciałabym się pozbyć w celu „odgracenia chałupy”.
Czy można się dorobić? Myślę, że nie. Szczególnie jeśli się podchodzi do sprawy równie niezdarnie jak ja (mądra Polka po szkodzie…).
Niemniej jednak jestem niezwykle zadowolona z zapisania się na tę platformę, gdyż, przy odrobinie cierpliwości, pozwoli mi to odciążyć półki w szafach, a moje ubrania będą miały „nowe życie”.