Obchodząc Dzień Wszystkich Świętych oraz Dzień Zaduszny, odwiedzając groby zmarłych z rodziny czy – będąc daleko – symbolicznie zwiedzając okoliczne cmentarze, zastanawiamy się nad kresem własnej ziemskiej wędrówki. Listopad sprzyja bowiem zadumie nad ulotnością życia i jego przemijaniem. To także wyjątkowy czas wspominania bliskich krewnych i przyjaciół, którzy odeszli już z tego świata. Przede wszystkim tych, których znaliśmy osobiście i kochaliśmy. Tych, których nam najbardziej brakuje, choćby i minęło już wiele lat od ich odejścia...
Listopadowa, jesienna zaduma potęguje tęsknotę za naszymi bliskimi, z którymi już nigdy nie zasiądziemy przy stole, nie spędzimy wspólnie wigilii czy Świąt Bożego Narodzenia. Zasmuca nas to, że nigdy już nie będzie nam dane porozmawiać z naszymi najbliższymi, powiedzieć im to, czego nie zdążyliśmy za życia. Przeprosić. Pocałować. Przytulić. Razem pośmiać się i powspominać stare, dobre czasy. Posłuchać ulubionej płyty. Wspólnie pooglądać zdjęcia z przeszłości...
Najtrudniej jednak przeżyć listopadowe melancholijne dni zadumy tym wszystkim, których bliscy odeszli stosunkowo niedawno i którym wciąż jeszcze trudno pogodzić się z nieodwracalnością śmierci i bezradnością wobec niej. Tym, których serce wciąż krwawi z tęsknoty i załamuje się głos przy każdym wspomnieniu ukochanej osoby. Tym, którzy wciąż pogrążeni w żałobie nie widzą sensu dalszego życia bez człowieka, który z pewnością za wcześnie, a może i niespodziewanie, ku niememu zaskoczeniu wszystkich, odszedł na zawsze, pozostawiając za sobą żal nieukojony i ból nie do zniesienia...
Cierpienie po odejściu bliskiej osoby potęguje dodatkowo uczucie osamotnienia. Pojawia się pustka po człowieku, którego już nie ma. Zostają ubrania w szafie, książki na półkach, niezałatwione sprawy, ale męża, żony, rodzica już nie ma. I już nigdy nie będzie. Samotność doskwiera, tym bardziej że samemu trzeba przejść przez traumatyczne doświadczenie, jakim jest utrata bliskiej osoby. Starać się tę stratę zaakceptować i z czasem pogodzić się z nią, zdając sobie sprawę z własnej bezradności i bezsilności wobec praw natury, bożej decyzji czy zrządzenia losu.
Jest jednak jeszcze samotność wynikająca z opuszczenia przez znajomych, pseudo przyjaciół czy dalszych krewnych. Ludzie – bojąc się śmierci - często unikają kontaktu z pogrążoną w rozpaczy osobą, jak gdyby żałoba była chorobą zakaźną. Na wszelki wypadek lepiej jej unikać i trzymać się od niej z daleka, żeby przez przypadek i nas nie dosięgnęła. To dystansowanie się wynika także z braku umiejętności odpowiedniego zachowania. Nie bardzo wiadomo, co powiedzieć cierpiącej osobie, bo każde zdanie wydaje się wyświechtanym banałem. Nie wiadomo jak się zachować. Czy wypada zaprosić na herbatę i rozmowę, czy lepiej pozostawić żałobnika samego z jego bólem, rozpaczą i rozdartym sercem.
Tymczasem, odrobina zainteresowania, chwila rozmowy czy zwyczajne wysłuchanie wspomnień i żali, a także próba zrozumienia przeżywanego cierpienia nie uleczą pogrążonej w żałobie osoby, ale mogą okazać się cennym wsparciem w tym wyjątkowo trudnym czasie. Niekiedy wystarczy naprawdę niewiele, odrobina serca, trochę czasu i jakiś mały gest, by człowiek, który utracił drogą sobie istotę, nie czuł się tak bardzo w swym cierpieniu osamotniony. Żałoba to nie choroba. To stan duszy, serca i umysłu, który wymaga nadludzkiej nieraz siły, by się podnieść z otchłani rozpaczy i na nowo spojrzeć na otaczający nas świat z uśmiechem zdając sobie doskonale sprawę z przemijalności życia, jego ulotności i nieuniknionego kresu ludzkiej egzystencji...