Przeciąg

zola

Wracałem wraz z przyjaciółmi niemieckim pociągiem z Paryża do Brukseli. Zmęczeni naszymi kreatywnymi wyczynami w artystycznym paryskim świecie, odpoczywaliśmy w głębokich i wygodnych fotelach. Pociąg był czysty i nowoczesny. Nie był całkowicie pełny, i pomimo że trwały wakacje, bilety były bardzo drogie. Nie byliśmy na terytorium Niemiec, ale co ciekawe, serwis w pociągu mówił po niemiecku. Rozdawali suchary, a mnie zasychało gardło. Niestety nie oferowali nic do popicia. Miałem problem z mówieniem, gdyż moje wysuszone wargi tarły się jak papier ścierny, że aż bolało. 

Po chwili pojawili się kontrolerzy biletów. Moi współ-podróżnicy podali im bilety do sprawdzenia. A ja miałem problem ze znalezieniem mojego. Szukałem go we wszystkich kieszeniach, w torbie, na podłodze...może upadł...i nie znalazłem. Jeden z kontrolerów zaczął się niecierpliwić. Najwyraźniej przeszukiwanie moich kieszeni zajmowało zbyt wiele czasu. Przypomniałem sobie jednak, że włożyłem go do paczki wraz z obrazkiem, który otrzymałem w prezencie od irańskiego artysty. Był to dość specyficzny kolaż. Różne kształty wycięte z różnych materiałów, bardzo ozdobne, umieszczone w złotej ramie pod szkłem. Utrzymywał je jedynie nacisk szkła. Gdyby je usunąć, ułożone, nieprzyklejone do siebie ani do podłoża rozsypałyby się, wymieszały. Ta twórcza kompozycja straciłaby swój sens i piękno. Ten prezent był mi bardzo drogi. Kiedyś użyłem podobnej techniki by opowiedzieć o kruchej, pozawerbalnej egzystencji, nieposklejanej rzeczywistości. 
Odpakowałem obrazek, wyjąłem znaleziony bilet i wręczyłem go kontrolerowi. On jednak nie dopełnił formalności. Mówiąc po niemiecku coś, czego nikt z nas nie rozumiał, wziął mój bilet i poszedł do innego wagonu. 
Po kilku minutach pojawił się szef kontrolerów z grupą mundurowego wsparcia i zapytał mnie bardzo agresywnie łamanym angielskim: czy mówię w języku królika? Odpowiedziałem, że możemy porozumieć się po angielsku. Nie znam króliczego języka i nigdy z królikiem nie rozmawiałem. Zaczął na mnie krzyczeć. Wyrwał mi z rąk moją odpakowaną paczkę z obrazkiem i poszedł z nią do działu administracyjnego, do biura, które znajdowało się kilka przedziałów obok. 
Po chwili przybiegła do nas bardzo zdenerwowana kobieta, urzędniczka. Była ubrana w niebieską koszulę, której kołnierzyk nie był dopięty, a z jej szyi zwisał czerwony krawat, jak kwiat. Pachniała czymś co przypominało wodę kolońską z epoki PRLU. Ale to, co było w niej najszczególniejsze, to jej wielkie pomarańczowe oczy i powieki z nieprzeciętnie długimi rzęsami, którymi wachlowała jak olbrzymi motyl. Przeciąg był niemiłosierny. 
Trzymała obrazek w dłoniach i na naszych oczach usunęła szybę przysłaniającą estetyczna układankę. Efekt był oczywisty. Wszystkie wycięte formy utrzymywane przez nacisk szkła spadły i zmieszały się. Zaczęła podnosić je z podłogi za pomocą pincety, aby po kolei na nie patrzeć i je analizować. Jej angielski był znacznie lepszy niż ten używany przez szefa kontrolerów. 
Powiedziała, że to wszystko jest podejrzane i że „kret” musi zostać zatrzymany, że wszystko musi zostać dokładnie sprawdzone. 
Coraz bardziej się złościłem. 
W tej absurdalnej sytuacji mój gniew i niemoc osiągnęły zenitu. 
Obudziłem się cały spocony. Okazało się, że w nocy złapała mnie ciężka grypa.  


Prezydent Frytek