W cyklu moich ostatnich artykułów, które można by zebrać w tomik pt. „Poradnik bajzel-mistrza” doszłam do tematu szczególnie bliskiego memu sercu, a mianowicie do książek.
Tych ostatnich kupuję co niemiara, nie tylko w związku z pracą, ale też dla pogłębienia zainteresowań (zaś według mojego syna – dla samej przyjemności posiadania).
Jakby tego nie zwał, po latach takiego zbieractwa biblioteczki pękają w szwach, wypełnione po brzegi kartony zalegają w garażu czy też w innych pakamerach, a dom przecież nie z gumy – się nie rozciągnie.
Co z tym fantem zrobić? Można zawsze wydać, ale nie zawsze nasi znajomi czy rodzina mają takie same gusty jak my. Można spróbować sprzedać (o tym będzie dalej). Osobiście odradzam wyrzucanie, gdyż jest to zupełnie sprzeczne z moją filozofią życiową, chociaż jednak raz mi się to zupełnie niechcąco zdarzyło…
A było to tak: poprosiłam moje ukochane dziatki o przebranie starych i niepotrzebnych papierów w celu wywiezienia ich na makulaturę. Zaufałam dorosłemu już potomstwu po czym pojechałam z wypchanymi pudłami na wysypisko. I dopiero wrzucając zawartość do kontenera zauważyłam, że znajdują się tam również książki. Pal licho „Gramatykę języka angielskiego” ale gdybym miała drabinę, to za „Polską wigilią” do śmietnika pewnie bym zeszła…
Wróćmy do tematu, czyli do tego jak sprzedać książki. Odpowiedź jest krótka: bardzo trudno.
Jeśli się nie ma pierwszego wydania Biblii Gutenberga czy też innego białego kruka, trzeba naprawdę trafić na amatora, żeby dobić korzystnej obustronnie transakcji.
Pojechałam z „wykwintnym asortymentem” rodzimych dzieł do Polski i udało mi się dostać rozsądną sumę w antykwariacie naukowym co zakrawa na cud, gdyż w kraju prawdopodobnie nawet biblioteki nie przyjmują za darmo książek, które zostały opublikowane po dwutysięcznym roku (oprócz białych kruków i biblii Gutenberga).
Po powrocie do Belgii próbowałam sprzedaży przez Internet. Wystukałam na wyszukiwarce słowo kluczowe no i wpadłam na firmę Momox z siedzibą w Niemczech, która literaturę bardziej czy mniej piękną hurtowo skupuje. Należy jedynie zainstalować na smartfonie odpowiednią „apkę” i zeskanować kody paskowe widniejące na okładkach. Po przeprowadzeniu tej prostej operacji, dowiadujemy się czy nabywca jest zainteresowany, a jeśli tak, to za jaką cenę. Przebrałam starannie najładniejsze książki i udało mi się uzyskać 10,43 euro za 41 książek i 2 płyty CD, gdyż za większość artykułów zaproponowano mi symboliczną cenę 0,15 euro. Przesłano mi również naklejkę na darmowe wysłanie paczki.
Łza mi się zakręciła w oku, ale powiedziałam sobie, że przynajmniej jakieś biedne Murzyniątka, wdowy czy sieroty będą miały uciechę, zaś niepotrzebnym mi dziełkom ofiaruję nowe życie.
Po sfinalizowaniu transakcji (nikt mnie przecież nie zmuszał, a w pokoju gościnnym jakby jaśniej się zrobiło) udałam się na stronę internetową Momox’a, ot tak z ciekawości. Kiedy zobaczyłam, że mój dziesięcioletni przewodnik po Sztokholmie „poszedł” za 8 euro to się zaczęłam zastanawiać nad sensownością przedsięwzięcia. Po trafieniu jednak na jeden ze sprzedanych przeze mnie za piętnaście centymów tomów i wystawionych za cenę 172,00 € (stu siedemdziesięciu dwóch euro), krew mnie zalała, szlag mnie trafił i przez jakieś dwa tygodnie nie mogłam do siebie dojść. Faktem jest, iż książka była zupełnie nowa zaś nakład od dawna wyczerpany, nic nie usprawiedliwia jednak tak bajońskiej sumy. Niedowiarkom dopowiem, że mam na to wszystko dowody w postaci faktury i zdjęć owego przedmiotu na stronie butiku online.
Po otrząśnięciu się z wrażeń wstawiłam kilka tomików na Vinted, gdyż tam również i książki można sprzedać. Jest to sprawiedliwy handel, gdyż zbywający proponuje cenę, która wydaje mu się rozsądna zaś potencjalny nabywca może ją od razu zaakceptować albo ewentualnie poprosić o zniżkę. Aby jednak doszło do transakcji (wybór jest od zatrzęsienia) należy zaproponować albo niezwykle oryginalny produkt albo wyjątkowo niską cenę. Ja zaoferowałam pakiet zawierający cztery powieści Kornela Makuszyńskiego w bardzo dobrym stanie za śmiesznie niską moim zdaniem kwotę. Klientka mimo tego chciała zapłacić mniej, ale doszłyśmy jakoś do porozumienia (dorzuciłam jej darmowo jeden „mniej wyjściowy” egzemplarz).
Czy ten system jest korzystny? Różnie bywa. Myślę, że tak, głównie, jeśli chodzi o sprzedaż większych ilości. Klient kupując np. jedną lekturę szkolną za symboliczne euro, musi uiścić dodatkowo koszty przesyłki plus ubezpieczenie chroniące konsumenta, czyli wybulić z własnej kieszeni jakieś 4,65. Nam zaś nie zostaje w kieszeni praktycznie nic, gdyż musimy artykuł porządnie opakować i go dostarczyć do punktu Mondial Relay na własny koszt.
Jeśli chodzi o wyprzedaż ksiąg starych lub niezwykle rzadkich, wydaje mi się, iż dobrym miejscem jest eBay. Mam zamiar zaproponować tam kilka wolumenów mających ze sto lat, ale muszę na to znaleźć trochę czasu i dowiedzieć się dokładnie o rzeczywistą wartość dzieł, o których mowa tak aby nikt mnie nie „wymomoxował” (każdy w to miejsce sobie wstawi słowo według własnego uznania).
Ostatnią desperacką próbą uratowania słowa pisanego od przemiału, jest darmowe zdeponowanie niepotrzebnych książek w specjalnych „skrzynkach” (fr. „boites aux livres”, nl. przepraszam, ale nie mam zielonego pojęcia). Jest to rodzaj ulicznej biblioteki samoobsługowej, gdzie każdy może zostawić niepotrzebną mu lekturę i w zamian wybrać sobie za darmo inną, ale tu już oddalam się od tematu.
Reasumując, co zrobić, żeby nie zagracać domostwa? Po prostu nie kupować, gdyż odsprzedanie książek, nawet po niskiej cenie jest niezwykle trudne i czasochłonne. Jeśli naprawdę czegoś nam potrzeba, zapiszmy się do biblioteki. Jeżeli rzeczywiście coś chcemy mieć i sprawi nam to przyjemność, udajmy się do pobliskiej księgarni popierając tym samym lokalny handel. O innych zaś formach nabywania książek (na czym akuratnie się znam) spróbuję napisać odrębny artykuł przy okazji rozpoczęcia nowego roku szkolnego.